To nie jest tekst o historii Lecha Poznań. Mam taki tekst w planach i na pewno się on pojawi. Ale dzisiaj z racji tego, że Lech Poznań obchodził niedawno swoje 98 urodziny pozwoliłem sobie na tekst trochę osobisty, o tym, jak zaczęła się moja przygoda jako kibica Lecha. Będzie więc trochę wspomnień i niezapomnianych chwil związanych z Lechem.
Pierwszy raz na meczu
Pierwszy raz na mecz zabrał mnie wuja, który był zapalonym kibicem Lecha. A był to pamiętny mecz z Widzewem Łódź wiosną 1984 roku. To był mecz lidera z wiceliderem. Pamiętam ogromne tłumy, które przyszły na stadion. Ludzie siedzieli nawet na trawie wokół płyty stadionu blisko linii boiska. Niestety, mecz zakończył się porażką Lecha 0:1.
Porażka jednak absolutnie nie zniechęciła mnie do chodzenia na mecze. Spodobała mi się atmosfera stadionu, miałem wtedy 13 lat i od tego momentu zacząłem chodzić na Lecha.
Mieszkaliśmy na ulicy Świetlanej, jakieś 10 minut drogi piechotą na stadion. Na następne mecze chodziłem już sam. Wtedy było tak, że dzieci mogły wejść na stadion za darmo z osobą dorosłą. Podchodziłem więc do przypadkowej osoby i pytałem:
– Czy mogę z Panem wejść na mecz?
Nigdy się nie zdarzyło, żeby ktoś odmówił. Wtedy miejsca na stadionie nie były numerowane, siadało się tam, gdzie było wolne. Zawsze starałem się siadać po tej stronie stadionu, na którą grał Lech. Jeśli stadion nie był zapełniony (a to się wówczas rzadko zdarzało), to w przerwie przechodziłem na drugą stronę, żeby lepiej widzieć jak Lech zdobywa bramki. Później zacząłem zajmować miejsca na środku wzdłuż linii środkowej, żeby mieć dobry widok na całe boisko. Dla mnie widowisko piłkarskie zawsze było najważniejsze.
Do dziś pamiętam, jak spiker wyczytywał nazwiska piłkarzy Lecha, szczególnie napastników:
– z numerem dziewiątym Jacek Bąk,
– z numerem dziesiątym Mirosław Okoński
– z numerem jedenastym Mariusz Niewiadomski.
Pamiętam chyba wszystkie nazwiska piłkarzy Lecha z tamtego czasu: Zbigniew Pleśnierowicz, Krzysztof Pawlak, Czesław Jakołcewicz, Hieronim Barczak, Józef Adamiec, Bogusław Oblewski, Henryk Miłoszewicz, Jarosław Araszkiewicz.
Najlepszym piłkarzem był oczywiście Mirosław Okoński. Wielu kibiców przychodziło, żeby oglądać jego popisy. Dla mnie Okoń to największa legenda Lecha Poznań. Kiedy było już wiadomo, że popularny Mirek odejdzie do HSV nie wyobrażałem sobie Lecha bez Okonia.
Z kolei na Mariusza Niewiadomskiego mówiono „Maradona”. Nie wiem w sumie dlaczego porównywano go ze słynnym argentyńczykiem, ale razem z Okońskim tworzyli świetny duet napastników. Do końca sezonu 1983/84, w którym Lech zdobył po raz drugi mistrzostwo Polski byłem chyba na wszystkich meczach. Ostatni decydujący o mistrzostwie mecz Lech grał z Pogonią Szczecin. Na ten mecz poszedłem z ojcem, pamiętam, że mocno się wtedy denerwowałem, bo Lechowi do mistrzostwa potrzebny był remis, ale Pogoń nie odpuszczała. Ostatecznie jednak mecz zakończył się remisem i mogłem po raz pierwszy świętować na stadionie zdobycie mistrzostwa Polski przez Kolejorza.
W tamtych czasach większość kibiców nie chodziła z szalikami. Najzagorzalsi fani Lecha zawsze siadali na trybunie za bramką, pod zegarem. Tylko oni nosili wtedy szaliki, mówiło się na nich szalikowcy. Ja swój pierwszy szalik kupiłem wiele lat później.
Wkrótce zacząłem chodzić już nie tylko na mecze Lecha, ale również na treningi. Zbierałem autografy i miałem podpisy wszystkich zawodników Kolejorza. Niestety zeszyt z autografami, gdzieś zaginął.
Od 1984 do końca lat osiemdziesiątych chodziłem prawie na wszystkie mecze Lecha. Jeśli Lech grał mecz pucharowy w środę, a ja powinienem być w szkole, wybór był prosty – wybierałem mecz. Oczywiście, chodziłem również na mecze w europejskich pucharach i nie sposób tu nie wspomnieć o słynnym meczu z Barceloną. Byliśmy z kumplem na stadionie kilka godzin przed meczem mimo zimna. Niestety stadion po dramatycznych karnych opuszczaliśmy w zupełnej ciszy.
Wcześniej Lech spotykał się z Liverpoolem, który był w tamtym czasie największym klubem w Europie, czy też z Borussią Mönchengladbach.
Lata 90.
Tak było również w latach dziewięćdziesiątych, mniej więcej do 1995 roku, chociaż wtedy nie bywałem już na wszystkich meczach. Na początku lat dziewięćdziesiątych Lech miał również świetną drużynę i dominował w polskiej lidze, trzykrotnie zdobywając mistrzostwo. To były czasy świetnych napastników: Andrzeja Juskowiaka i Jerzego Podbrożnego.
Coś się jednak zaczęło psuć. I nie chodzi tylko o to, że nie było sukcesów. Nie było też atmosfery, Lech był wtedy w kłopotach finansowych, a były mecze, gdzie na stadionie było około 200 osób (tak dwieście osób).
W drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych przyznam szczerze, rzadko bywałem na Lechu. Ten smutny okres ostatecznie zakończył się spadkiem do II ligi w sezonie 1999/2000. Właśnie wtedy, kiedy Lech wylądował w drugiej lidze ponownie zacząłem się pojawiać na stadionie.
Lech w II lidze
Kiedy Lech spadł do II ligi nastąpiło odrodzenie drużyny z Bułgarskiej. Co prawda początki na drugoligowych boiskach były trudne. Lech miał wtedy chyba najdziwniejszego trenera w historii – nieżyjącego już Austriaka Adi Pintera. Pod jego wodzą Kolejorz rozegrał tylko kilka spotkań. Gdyby pracował dłużej mogło by się to skończyć spadkiem do III ligi.
Jednak kibice zaczęli wracać na trybuny, zaczęła się „moda na Lecha”. Sporą zasługę w tym mieli młodzi prezesi. Prezesem był Radosław Majchrzak, ale pomagali mu Radosław Sołtys i Michał Lipczyński. To oni sprawili, że na Bułgarską znowu zaczęły przychodzić tłumy kibiców. Z tego okresu najbardziej pamiętam mecz z Pogonią Szczecin w pucharze Polski w 2001 roku, który zakończył się zwycięstwem Lecha w rzutach karnych 12:11. Niesamowity mecz, niesamowite emocje.
Zmieniło się również kibicowanie. Kibice zaczęli przygotowywać przepiękne oprawy meczowe i racowiska. Wtedy odpalanie rac nie było jeszcze zabronione, tak mi się przynajmniej wydaje. Kibice też sami zaczęli dbać o to, by na stadionie nie dochodziło do awantur.
Nadeszły sukcesy sportowe, w 2004 roku Lech zdobył Puchar i Superpuchar Polski. Powstała też nowa IV trybuna, która zamknęła „podkowę” obiektu i zwiększyła jego pojemność.
W 2005 roku odbył się mecz, którego nigdy nie zapomnę, był to mecz ligowy z Pogonią, ten mecz nie został dokończony. Podano wtedy nieprawdziwą informacje o śmierci papieża Jana Pawła II. Kibice domagali się wtedy zakończenia meczu. Sędzia nie bardzo wiedział co zrobić, ale w końcu mecz został przerwany.
Nowy rozdział
Prezesowi Majchrzakowi nie udało się niestety rozwiązać problemów finansowych, z którymi borykał się Lech, mimo, że przez długi czas mówiło się o tym, że w Lecha może zainwestować Jan Kulczyk. Tak się jednak nie stało i ostatecznie doszło do fuzji z Amiką Wronki. Powstał silny Lech, który miał walczyć o tytuł mistrza Polski. Jednak dla wielu kibiców było to bolesne, że Lech nie grał na swojej licencji, tylko na licencji Amiki.
Trenerem Lecha po fuzji został Franciszek Smuda. Pamiętam pierwsze mecze za jego kadencji, które miały niesamowitą dramaturgię. Lech potrafił z wyniku 0:2 na piętnaście minut przed końcem wyciągnąć na 3:2, a w kolejnym meczu z 0:3 na 3:3, po czym zdobył jeszcze czwartą bramkę, której sędzia nie uznał mimo, że była zdobyta prawidłowo. Ten drugi mecz, bodajże z Cracovią, ostatecznie Lech przegrał 3:4. Takich horrorów za kadencji Franciszka Smudy, który był trenerem Lecha od 2006 do 2009 roku było więcej.
Potem nadeszły sukcesy w europejskich pucharach. Mecz z Austrią Wiedeń to kolejny mecz, który na zawsze zostanie w mojej pamięci. Dla takich chwil warto żyć. Powspominajmy:
Później już za kadencji Jacka Zielińskiego i jose Bakero miały miejsce kolejne sukcesy pucharowe i wielkie mecze z Juventusem Turyn i Manchesterem City.
Kibicuj z klasą
Od 2011 roku, kiedy klub zapoczątkował akcje „Kibicuj z klasą” przez kilka lat organizowałem wyjazdy na Lecha dla dzieci z zaprzyjaźnionych szkół z okolic Środy Wielkopolskiej. Dla wielu dzieciaków to było wielkie przeżycie oglądać Lecha na żywo. Wielu z nich zostało później wiernymi kibicami Kolejorza.
Mam swoją ulubioną trybunę – im. H. Czapczyka od strony ulicy Bułgarskiej, wybieram miejsca jak najbliżej środka boiska. Dla mnie, tak jak wspomniałem wcześniej najważniejsze jest widowisko. Dlatego nigdy nie siadam w kotle, ani po drugiej stronie, na IV trybunie. W okolicach kotła byłem tylko parę razy, kiedy stadion był w przebudowie i nie było trybun na prostej.
Być może niektórzy powiedzieliby, że zaliczam się do „pikników”, ale ja uważam się za kibola. W rodzinie zawsze mówili na mnie „kibol”, bo chodziłem na wszystkie mecze. Lech zawsze był w moim sercu. Zachowuję programy meczowe, mam sporo książek o Lechu, a także wszystkie numery magazynu „Kolejorz”.
Magazyn Kolejorz to było oficjalne czasopismo Lecha Poznań – ukazywał się w latach 2009-2014. Był bardzo dobrze wydany, na kredowym papierze. Trochę mi takiego magazynu brakuje, choć zdaję sobie sprawę, że ze względów ekonomicznych wydawanie czasopisma stało się nieopłacalne.
To tyle jeśli chodzi o moje wspomnienia związane z Kolejorzem. Ta przygoda z Lechem trwa już 36 lat i na pewno nie jest to ostatni tekst poświęcony Lechowi na stronie Poznańskie klimaty.
Dzisiaj jest też okazja, żeby wesprzeć klub w trudnej sytuacji poprzez akcją #wGóręSerca.